Dobra
Nazwa miasta została po raz pierwszy wymieniona w 1331 r. w bulli papieskiej. Liczne znaleziska archeologiczne (m.in. kamienne narzędzia, ozdoby z brązu, pozostałości obronnego grodu pierwszych Słowian z końca VI w.) dowodzą, że ziemia doberska tętniła życiem już setki lat wcześniej, a wody istniejącego niegdyś Jeziora Doberskiego chroniły przed wrogiem pradawne osady.
W XIV w. Dobra o okolice trafiły jako lenno w ręce rodziny von Dewiz. Przez następne 470 lat historia rodu splatała się ściśle z historią miasta. W XVI w. Dobra przeżywała swój rozkwit, a źródłem dochodu, oprócz uprawy, stało się także rzemiosło: garncarstwo, sukiennictwo i płóciennictwo. Rok 1647 przyniósł miastu katastrofę. Wtedy to na skutek epidemii dżumy liczba mieszkańców Dobrej zmniejszyła się z ponad 600 do 48 osób! W początkach XX w. w mieście funkcjonowało kilka zakładów przemysłowych, m.in. krochmalnia, mleczarnia, wytwórnia wód gazowanych.
Dobra zachowała średniowieczny układ urbanistyczny. Atmosferę miasteczka tworzą XVIII- i XIX-wieczne urocze szachulcowe kamieniczki z drewnianą stolarką w stylu biedermeier i secesji.
Najstarszy budek mieszkalny (pensjonat „Taber”)
Mieści się przy ul. Kościuszki 4 w Dobrej. Wyróżnia się bielą murów i kontrastującymi ciemnymi belkami ryglówki. O dacie jego budowy świadczy napis na belce oczepowej między drugą kondygnacją a szczytem: Chwała Bogu jedynemu. Człowiek, który zaufa łasce Bożej nie dozna żadnej szkody, 20 maja 1695 roku. Budynek jest znakomitym przykładem budownictwa mieszkalnego Pomorza Zachodniego. W jego wnętrzu znajduje się osobna sień gospodarcza i mieszkalna, rozszerzająca się w części podwórzowej.
Zamek
Znajdujące się na wzgórzu zamkowym ruiny zamku wyraźnie dzielą się na dwie części. Pierwsza, południowa, widoczna od strony miasta to tzw. Nowy Dom. Część północna to Stary Dom.
Nowy Dom powstał w 1538 r. W istniejących dziś ruinach możemy dostrzec wyraźnie zarys spiralnych klatek schodowych, umożliwiających komunikację między kondygnacjami oraz miejsca po kominkach, ogrzewających niegdyś sale. Do dnia dzisiejszego dobrze zachowała się dekoracyjna elewacja budynku. Obok portalu głównego znajduje się wejście do zasypanych dziś całkowicie zamkowych lochów.
Z tyłu, w północnej części wzgórza, wznoszą się ruiny Starego Domu. Jego część powstała już w XIV w., ale ostateczny kształt budowla uzyskała dopiero w 1538 r. To co dziś widzimy to pozostałości sali o gwieździstym sklepieniu, z dwoma kominkami. Na górze fragment muru z oknem i ścianką latryny. Widoczne są także pozostałości spiralnej klatki schodowej.
Za Starym Domem znajduje się jeszcze jedna zachowana część dawnego zamku – wieża. Wybudowano ją w planie rombu. Ma formę studni, wyłożonej od wewnątrz gładkimi głazami narzutowymi. W przeszłości wieże łączono ze Starym Domem za pomocą ruchomego pomostu.
Siedziba rycerskiego rodu von Dewiz słynęła na Pomorzu z walorów obronnych. Już w drugiej poł. XIII w. na wzgórzu stał gródek, na początku drewniany, potem murowany z pierścieniem murów. Gerhard II von Dewitz, wydając ok. 1400 r. rozkaz dobudowania m.in. drugiego obwodu murów, uczynił z zamku jedną z najsilniejszych pomorskich siedzib rycerskich. W I poł. XVI w. Jobst von Dewitz przebudował zamek w imponującą rezydencję magnacką. Wojna trzydziestoletnia i spory rodzinne doprowadziły obiekt do ruiny. Od początku XVIII wieku nie był już zamieszkiwany.
Kościół
Powstał w trzech etapach. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1461 r. Wzniesiono wtedy prezbiterium i zakrystię. W następnym etapie (na początku XVI w.): korpus nawowy, kaplicę z lożą kolatorską i kaplicę NMP. Z końca XIX w. pochodzi najwyższy element budowli – kościelna dzwonnica. W kościele trzeba koniecznie obejrzeć bogato zdobioną ambonę (1596 r.) dwukondygnacyjny ołtarz (1614 r.).
Ciekawa jest także płyta nagrobna (1577 r.) po lewej stronie ołtarza. Przedstawia ona Jobsta I von Dewitz wraz z małżonką. Uwieczniona na płycie postać rycerza ma po sześć palców u stóp! Pod podłogą kaplicy NMP znajdują się krypty, w których spoczywa wielu przedstawicieli rodu von Dewitz.
W zakrystii kościoła znajduje się jedyny zachowany element wyposażenia zamku doberskiego – bogato zdobiona dębowa skrzynia posażna z poł. XVI w.
Kolej wąskotorowa
Sieć kolei wąskotorowych na Pomorzu Zachodnim historycznie obejmowała ok. 800 km torów i była jedną z największych tego typu sieci w Polsce. Cała sieć podzielona jest na 8 części, którymi dawniej zarządzały następujące firmy:
1. Stargardzka (SKB - Saatziger Kleinbahn AG)
2. Reska (RKB - Regenwalder Kleinbahn AG)
3. Gryficka (GbKB - Greifenberger Kleinbahn AG)
4. Kołobrzeska (KKB - Kolberger Kleinbahn AG)
5. Koszalińska (KBB - AG der vereinigten Kleinbahnen der Kreise Köslin, Bublitz und Belgard)
6. Sławieńska (Schlawer Kreisbahn)
7. Słupska (STB - Stolper Kreisbahnen AG)
8. linia CPO (AG Kleinbahn Casekow-Penkun-Oder)
Przez Dobrą przebiegały dwie linie Stargardzkiej i Reskiej Kolei Wąskotorowej. Pierwsza z nich ze Stargardu do Kani została wybudowana w maju 1895 r., a następnie przedłużono ją w listopadzie do Dobrej, gdzie w kolejnym roku połączono z linią do Reska. Kolejowe połączenie Dobrej ze Stargardem zostało zamknięte w 2001 r.
Druga linia kolei biegała z Dobrej przez Mieszewo do Łobza, należała ona do Reskiej Kolej Wąskotorowej i została uruchomiona w lipcu 1896 r. Połączenie to funkcjonowało nieprzerwanie do 1991 r. W 1993 r. odcinek Mieszewo- Łobez został rozebrany. Stacja kolei wąskotorowej nosiła kilka nazw; Dobra-Południe, Dobra Nowogardzka i Dobra Nowogardzkie. Istniejący tabor wraz z torowiskiem i zabytkowymi budynkami stacji znajdują się w rękach PKP.
Legenda "O białym orle nad cmentarzem olbrzymów"
Woda ustępowała. Z wolna, prawie niedostrzegalnie. Jezioro było ogromne, nie darmo nadano mu nazwę Wielkiego. Nie tak łatwo było odebrać mu rozległą zwierciadlaną toń i odsłonić dno pokryte wodnymi poroślami, między którymi rozlega się trzepot przerażonych ryb.
Nigdy od czasu lodowca wzrok ludzki ni oddech wiatru nie dotarły tutaj, nie dotknęły tajemnic głębiny.
A teraz woda spływa drenującymi rowami, uchodzi do Uklei, Regi i dalej, do Bałtyku. Już przy brzegach majaczą zarysy wysepek wyłaniających się z wody, wkrótce urosną we wzgórza i nie poznają potomni, że były to tylko płycizny dna istniejącego tu ongiś potężnego zbiornika wód.
Nie tylko jednak dzisiejsze wyspy wychylają się ku słońcu. Oto w pobliżu Wodnicy, starego cypla lądu, wrastającego w jezioro, wynurzyły się niedawno jakieś pale, gęsto wbite w dno, krzepkie jeszcze, ustawione długim szeregiem.
Zbiegli się zaciekawieni gapie. Najpierw młodzież i dzieci, potem poniektórzy ze starszych mieszkańców miasteczka; wreszcie nad wieczorem, po poobiedniej drzemce, nadszedł sam burmistrz Dobrej w otoczeniu kilku rajców i sekretarza.
Stali, oglądali, medytowali.
- Cóż to może być? Pewnie jakiś most pradawny...
- Most? Przez jezioro?
- I to w najszerszym miejscu?
- Nie do wiary!
- Ale widać ślady na palach. Wyraźnie. Jakieś belki na nich leżały, to pewne.
Rada w radę, pismo do Szczecina, do muzeum. Niech przyjadą, zobaczą. Może wyjaśnią. Niecodzienna to rzecz taki pomost, o którym ani wzmianki w kronice nie ma, ani najstarsi ludzie od swych dziadów nie usłyszeli.
I przyjechali archeologowie. Stanęli nad brzegiem. Czegoś takiego na Zachodnim Pomorzu nie widzieli. Zaczęli robić pomiary, wydobyli kilka belek na brzeg, odrysowywali je pracowicie, z żarem w oczach. Coś szeptali o sensacji, o wielkiej sensacji. Zasłyszano od nich, że nie był to most, lecz resztki osady palowej.
Potem zaczęli chodzić po całej Wodnicy, przyglądać się wzniesieniu, wyrastającemu na środku półwyspu, odgrzebywać ziemię.
Tu znowu pokazały się belki, potężne, kładzione na zrąb.
- Szwedzkie okopy - szeptano w tłumie.
- Nie szwedzkie - zaprzeczył kierownik ekipy. - Dużo starsze. Może i tysiąc lat mają.
To stare słowiańskie grodzisko.
Słowiańskie? Więc wzgórze owo nie jest ani naturalnym pagórkiem, ani fortyfikacjami z wojny trzydziestoletniej? Więc wznosił się tu jakiś wielki grud przodków tych wszystkich, którzy mówią tu jeszcze gwarą Wendów, najuboższych mieszkańców miasteczka. I oni, ich pradziadowie, budowali takie potężne twierdze? Ci sami, którzy pozostawili miastu niezrozumiałą dla Niemców nazwę oraz nazwiska, noszone do dziś przez Dombrowskich, Popchałów, Borków, Strzepańskich, Lipków, Racławów, Uciechów, Loszyńskich, Cieszków, nazwiska, które trudno wymówić urzędnikom rady i biura landrata.
Ktoś przypomniał, że starzy ludzie nazywają jeszcze wzniesienie na Wodnicy Drewnianą Dobrą, i chodzą gadki, że mieli tam swoją siedzibę olbrzymi. Wkrótce potwierdziła się ta część opowieści. A wszystko przez dzieci. Zachęcone przykładem archeologów rozpoczęły zabawę, „w wykopaliska". Kopały na Wodnicy, gdzie tylko się dało, spędzając tu cały dzień. Patrzono na to z uśmiechem. Niech się bawią. Lepsze to, niż miałyby obrzucać się kamieniami. Do odnalezionego grodziska i tak ich nie dopuszczono. A trzeciej osady przecież chyba już nie będzie. Nie było. Natomiast pod ruszoną ziemią ukazały się czaszki i inne kości ludzkie.
Naukowcy i widzowie skupili się w tym miejscu. Tylko dzieciakom nie wyszło to na dobre. Wypędzono je z półwyspu nie bacząc na to, że właśnie dzięki nim odkryto cmentarzysko olbrzymów.
Z olbrzymami było trochę przesady. Odnalezione kości nie przedstawiały ich takimi, jacy występowali w podaniach. Ale od współczesnych mieszkańców różnili się potężniejszymi kształtami. Żaden ze szkieletów nie liczył mniej niż dwa metry długości. Wykopano ich kilkanaście, gdy nad opadające wody jeziora zajechał dystyngowany starszy pan w binoklach.
- Profesor Rudolf Virchow - poinformował kolegów któryś z archeologów.
- No, nie ma w całym państwie lepszego antropologa.
- A może i w Europie - dodał drugi.
Uczony poszedł do wykopaliska. Nachylił się, podniósł jedną z czaszek i zbliżył ją do oczu.
Właśnie wtedy, w pełną uwagi ciszę wdarł się niespodziewanie donośny krzyk ptaka. Zawtórował mu łopot rozłożystych skrzydeł. Olbrzymi orzeł opuszczał się ku gromadzie otaczającej otwarte groby.
Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Nawet profesor oderwał wzrok od czaszki i przeniósł w górę. Zdawało się, że orzeł celuje prosto w niego. Nagle zmienił kierunek lotu i poniósł się ku koronom drzew, zatoczył koło nad polaną i znów zakrzyczał smutno, przygnębiająco. Śledzono jego lot. Od dawna nikt w okolicy nie widział tak wielkiego ptaka. Skąd mógł przylecieć? Akurat teraz w czasie robót wykopaliskowych? Dlaczego krąży bez przerwy?
Niestrudzenie, czemu tak żałobnie woła?
- Zapowiada coś?
Rozbiegły się szepty, zwieńczone lękliwymi spojrzeniami.
(...) Orzeł zniknął.
Zjawił się jednak nazajutrz i przylatywał codziennie, od rana, towarzysząc pracom wykopaliskowym. Zniżał się tuz nad ziemią, przemykał miedzy głowami i kołował znów nad lasem. Aż do zmierzchu.
Wreszcie zniecierpliwiło to nie na żarty robotników i archeologów. Zaczęto rzucać w ptaka kamieniami, a gdy po pewnym czasie powracał na nowo, urządzono na niego polowanie. Myśliwi przynieśli dubeltówki, policjant Franz wydobył swój potężny pistolet i rozpoczęła się strzelanina. Nie udało się jednak trafić białopiórego przybysza. Wzniósł swój lot, ale nie uciekał. Noce spędzał na szczycie murów starej części zamku, będącej w ruinie. Stąd też przylgnęła do nich nazwa Orlej Ściany. Opuszczał rumowisko o świcie i znów płynął nad lasem, nie zaprzestając swego żałosnego wołania. Było ono tak donośne, że współczesny kronikarz zapisał, iż słyszano je nawet w Nowogardzie, odległym o szesnaście kilometrów od miasta.
Gdy skończono ekshumację szkieletów, orzeł zniknął. Nikt go więcej tu nie widział. Przez dłuższy czas opowiadano tylko różne podania, tworzone na poczekaniu. Według nich krzyk orła nie oznaczał żałoby po zmarłych, lecz pogróżki pod adresem żywych.(...)
Na podstawie:
Marzena Rzeszowska - "O białym orle nad cmentarzem olbrzymów"
w "W krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza Zachodniego"
TELEFONY ALARMOWE:
Pogotowie Ratunkowe |
999 |
Straż Pożarna |
998 91 39 74 026 91 39 70 944 |
Policja w Dobrej fax Policja - Łobez Dyżurny |
91 56 15 572 91 56 15 575 997 91 56 15 511 |